– Byłem w Meksyku w okresie dosyć nietypowym, bo przed Świętami Wielkiej Nocy. To kraj katolicki i podobnie jak w Hiszpanii bardzo uroczyście obchodzi się tam święta. W Wielki Piątek byłem w centrum Playa del Carmen, typowej miejscowości uzdrowiskowej nad Morzem Karaibskim. Siedziałem w restauracji, której przyznano tytuł najlepszej w kraju. Na pobliskim deptaku pojawiało się pełno „mariachi”, czyli popularnych meksykańskich orkiestr, które dawniej grały głównie na weselach muzykę ludową i utwory do tańca. Teraz najczęściej grają „do kotleta” (choć to niezbyt szczęśliwe określenie, bo tam jada się głównie kurczaki albo steki wołowe). W Meksyku te orkiestry różnią się przede wszystkim strojami. Czasem muzykom towarzyszą śpiewacy. „Mariachi” żyją z turystów. Występują na ulicy lub wchodzą do restauracji, by otrzymać jakąś gratyfikację – opowiada Krzysztof Korwin Piotrowski o swoim niedawnym pobycie w Meksyku. Te występy pośród palm tworzyły według niego niezwykle miłą i sympatyczną atmosferę. Składają się na nią także: ciepły klimat i wspaniałe meksykańskie jedzenie.
Zapraszamy także do obejrzenia galerii zdjęć z tej fascynującej podróży! Link: https://business-relations.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=844:wspoczesny-meksyk&catid=40:kultura-narodowa&Itemid=65
– Uwielbiam owoce morza, a tam jest ich mnóstwo, codziennie wyławianych i trafiających prosto na patelnię. Zamówiłem sobie na przykład diabelskie krewetki królewskie, które kucharz smażył mi przy stoliku – dodaje. Zapytany o inne typowo meksykańskie dania wymienił m.in. placki kukurydziane lub pszenne – „tortille”, drób, jaja oraz specjalny rodzaj trójkątnych chipsów. – Codziennie jadłem na śniadanie jajka. Podawano na przykład jajecznicę na chipsach pszennych, zwanych „nachos”. Są bardziej kruche niż nasze. Meksykanie dodają je właściwie do wszystkiego – do obiadu, kolacji, jako przekąskę. Do nich podaje się pikantne sosy zwane „salsami” z czerwonych i zielonych pomidorów (z cebulą, czosnkiem, chilli, pieprzem, solą i oliwą). Bardzo dobra jest też zielona salsa z avocado z dodatkiem soli i limonki, zwana „guacamole”. Kuchnia meksykańska, podobnie jak południowokoreańska, jest bardzo ostra. Oni lubią wszystko przyprawiać i „dosmaczać”, lecz oprócz soli i pieprzu stosują różne inne przyprawy do sosów (głównie chilli, czosnek, oregano, kminek), które dodają potrawom niesamowitego smaku i aromatu – wyjaśnia szczegółowo Korwin Piotrowski.
Meksykanie słyną z pięknego uśmiechu więc pomyślałam, że może zaczynają dzień od czegoś słodkiego. Byłam blisko. – Meksykanie wypiekają ciasteczka podobne do amerykańskich „donuts”, przypominające pączki, z charakterystyczną dziurą w środku, posypane cynamonem i cukrem lub polane czekoladą. Pieką też ciastka przypominające francuskie „croissanty”, na przykład z nadzieniem jabłkowym – wspomina Korwin Piotrowski. Śniadanie hotelowe zawierało jednak i inne smaki. Było to menu dla ludzi z różnych stron świata – trochę pod amerykańskie i angielskie gusta, ale z typowo meksykańskimi elementami. – Najczęściej serwowano jaja sadzone lub jajecznicę na chipsach z ostrymi sosami z czerwonych i zielonych pomidorów. Do tego była sałatka ze świeżych owoców z otrębami i jogurtem oraz sok ze świeżo wyciskanych pomarańcz i kawa. Podawano także tosty, dżemiki i miód – tłumaczy dalej.
Powody do radości
Od roku 1994, kiedy to Meksyk przystąpił do porozumienia o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi i Kanadą (NAFTA), gospodarka kraju wkroczyła na ścieżkę dynamicznego rozwoju gospodarczego. Od roku 2000 trwa tam proces demokratyzacji życia politycznego, a według raportu Goldman Sachs Meksyk do 2050 r. będzie 5. największą gospodarką na świecie. Obecnie Meksyk należy do grupy krajów nowouprzemysłowionych oraz grupy państw określanych jako „emerging powers” , czyli „wschodzące potęgi”. Meksykanie mają więc powody do radości. Stare meksykańskie powiedzenie mówi, że „uśmiech nic nie kosztuje”. Ale czy dotyczy to także nas „białych”? Okazuje się, że nie zawsze i nie jest to tylko kwestia regionów kulturowych. -Meksykańska kultura jest bardzo ciekawa, ale jedna rzecz bardzo mnie męczyła: Meksykanie uśmiechają się, ale bez przerwy naciągają na pieniądze. Trzeba dawać napiwki za wszystko. U nas napiwek kojarzy się z czymś, co wręcza się za pewną usługę, zwykle w restauracji albo w taksówce. Tam wszędzie oczekują pieniędzy. Gdy wchodzi się do lokalu, ktoś otwiera drzwi i już wyciąga rękę. Podobnie jest na lotnisku i w wielu innych miejscach publicznych. Jeśli nie dostaną napiwku, natychmiast znika uśmiech z ich twarzy, podobnie jeśli dostaną za mało… Turyści z USA są do tego zupełnie przyzwyczajeni, więc oprócz portfeli mają kieszenie wypełnione drobnymi na każdą okazję – opowiada Korwin Piotrowski.
Niesamowita przestrzeń
Turystyka stanowi najszybciej rozwijający się sektor gospodarki kraju. Na piaszczystych wybrzeżach Zatoki Meksykańskiej i Oceanu Spokojnego buduje się coraz więcej kompleksów hotelowych z apartamentami. -Ten zwyczaj wprowadzili Amerykanie z USA i Kanadyjczycy, którzy są dla Meksykanów głównym źródłem dochodu. Będąc w Playa del Carmen mieszkałem w jednym z luksusowych hoteli apartamentowych położonych nad samym morzem, przy własnej plaży z pięknym piaskiem drobnym jak puch. Apartament, w którym mieszkałem z moją siostrą Kasią i jej rodziną, miał 140 m2, prywatny basen, „jacuzzi”, hamak i przestronny taras. Cena za pobyt nie była wygórowana. W Meksyku panuje straszna bieda. W porównaniu z tym, co ma do zaoferowania turystom Europa, przepaść jest ogromna, zarówno jeśli chodzi o cenę, komfort, jak i powierzchnię takiego apartamentu. W Stanach i Kanadzie hotele też mają nieco inne oferty. Dużo jest tak zwanych „suitów”, czyli eleganckich mieszkań hotelowych. U nas w Warszawie jest na razie chyba tylko jeden hotel z luksusowymi „suitami” – „InterContinental”. Dla Amerykanina to szok. Człowiek, który wynajmuje apartament albo dom, wypoczywa w innym stylu. Gdy się w nim zasmakuje, trudno wrócić do tego starego – mówi Korwin Piotrowski. Turystyka w Meksyku, tuż po wydobyciu ropy naftowej, stanowi główne źródło dochodów. Amerykanie mają tu blisko. Meksykańskie kurorty są ciekawe, bo różnorodne kulturowo, a co równie ważne, stosunkowo tanie.
Po grób
Meksykanie mają niezwykle pozytywny stosunek do życia. Uważają, iż prawdziwa przyjaźń trwa po grób. Najlepszym dowodem na to jest sposób, w jaki świętują 2. listopada „Dia de los muertos”, czyli „Dzień Zmarłych”. Groby przodków przystraja się kwiatami i świeczkami, a na domowych ołtarzykach kładzie się specjalny chleb „pan de muertos” – pieczony i jedzony tylko raz do roku w ten właśnie dzień. Wieczorem Meksykanie jedzą, piją, grają i tańczą. Zabawa trwa do rana. – Siedząc na deptaku w Playa del Carmen nagle stałem się świadkiem czegoś niesamowitego. Była to Wielkopiątkowa procesja z udziałem księdza, ministrantów i ludzi, którzy wyszli z kościoła. Procesja przechodziła przez samo centrum. Ludzie nieśli na barkach ciężką rzeźbę Chrystusa, leżącą jakby na katafalku i otoczoną kwiatami. Następnie pojawiła się Matka Boska. Wydaje się, że również była bardzo ciężka, bo niosło ją wiele osób, które jakby uginały się pod jej ciężarem. Panował nastrój skupienia, a w tle widoczny był Burger King. Dla mnie to jest znak naszych czasów: z jednej strony kultura meksykańska zachowuje swoje tradycje, a z drugiej strony coraz silniej widać oznaki amerykanizacji. To było niesamowite, bo po tej procesji nagle pojawiła się para młodożeńców, którzy też szli głównym deptakiem, żeby wszyscy ich widzieli. Gdy zobaczyli mnie z aparatem, natychmiast ustawili się do zdjęcia, bym mógł je zrobić – wspomina Korwin Piotrowski.
Mañana
Meksykanie nie liczą się z czasem. Nie patrzą na zegarek. Panuje tam wszechobecna „mañana”. – Ja patrzę na „mañana” z nieco innej perspektywy, bo zwiedziłem już trochę świata. Przez parę tygodni byłem w Wenezueli, gdzie „mañana” dobijało na każdym kroku. Bank, sklep czy poczta miały „ruchome” godziny otwarcia. Kiedy na przykład chciałem wyruszyć w podróż autobusem z małego dworca, kierowcy grali w kości, więc trzeba było poczekać, aż jeden z nich wygrał. Potem kierowca-zwycięzca śpiewał w autobusie, a jego kolega grał na gitarze. Gdy poszedłem do sklepu, by kupić codziennie rano wypiekane ciasteczka do kawy, okazało się, że sklep był nieczynny. Zapytałem obok w kiosku z gazetami, kiedy może przyjść ekspedientka. Dowiedziałem się, że pewnie zaraz będzie. To „zaraz” trwało ponad 30 minut. „Zaraz” może wydłużyć się tam nawet do kilku godzin. Meksykanie inaczej liczą czas. Trzeba mieć dużo cierpliwości, przestawić się na inne myślenie i znaleźć w sobie „mañana”, bo inaczej zaczniemy się irytować. Jeżeli nie potrafimy tego zaakceptować, to może lepiej będzie wyjechać na wakacje do Niemiec, Austrii lub Szwajcarii – trafnie podsumowuje Korwin Piotrowski.
Rozmawiała: Maya M. Kowalczyk