Życie jest jak teatr, a może raczej teatr jest jak życie. Wie o tym najlepiej reżyser Krzysztof Korwin Piotrowski, autor telewizyjnej „Teatromanii”, który od 10 lat pełni funkcję kierownika artystycznego Gliwickiego Teatru Muzycznego. Obecnie pod pieczą GTM znajdują się trzy sceny: ta przy Nowym Świecie, w pobliżu Wójtowej Wsi i kolejne usytuowane w śródmieściu–Ruiny dawnego „Viktoria-Theater” oraz Scena Bajka-Kino Amok. Szczęście wszak to nie tyle dotarcie do celu podróży, ile raczej sposób podróżowania. Rok 2011, w którym Korwin Piotrowski obchodzi 10-lecie pracy artystycznej w Gliwickim Teatrze Muzycznym to także czas, w którym teatr ten obchodzi „Sezon jubileuszowy” pod hasłem „Dwa teatry”. Ja zaś odwiedziłam go w jego gabinecie tuż przy scenie na Nowym Świecie w dzień jego urodzin. Magia teatru, jakim jest życie, trwa. –Chciałbym by Ruiny były miejscem tętniącym kulturą– mówi Korwin Piotrowski.
Zapraszam do lektury interesującego wywiadu!
Maya M. Kowalczyk: Czym są dla Pana Ruiny Teatru „Victoria”?
Krzysztof Korwin Piotrowski: Ruiny są moim ulubionym miejscem od momentu kiedy pojawiłem się tam po raz pierwszy. Było to kilkanaście lat temu, gdy o północy oglądałem podczas Gliwickich Spotkań Teatralnych przedstawienie „Dr Faustus” Teatru im. Witkacego z Zakopanego. Pamiętam niesamowitą metafizyczną atmosferę, która wytworzyła się wśród całej publiczności. „Dr Faustus” według Marlowe’a to historia człowieka, który powierzył swoją duszę diabłu. Magia Ruin bardzo pomogła temu spektaklowi. Pamiętam do dziś felieton z tego wydarzenia, wyemitowany w ramach mojej „Teatromanii”. Ten cykliczny program w TVP Katowice miałem przez 9 lat i co roku w maju wypełniałem go zdjęciami filmowymi z Ruin Teatru Miejskiego w Gliwicach.
Wykorzystuje Pan Ruiny w wielu projektach artystycznych, m.in. w filmach o gliwickim okresie T. Różewicza „Gliwickie lata Tadeusza Różewicza” czy Wojciechu Pszoniaku „Z Gliwic do Paryża-Wojtek Pszoniak”. Czy Pan także powraca do miejsc z wczesnej młodości?
Tak zwana prowincja bardzo mnie pociąga. Rodzina mojej mamy pochodzi z Galicji, z Dębicy. Pamiętam do dziś zapach chleba. W Dębicy było bardzo dużo piekarni. Gdy rano wychodziłem po chleb, z każdego zaułka dobiegały inne zapachy. Niby ten sam chleb, z tej samej mąki, ale właściciele każdej piekarni mieli swój sposób, aby przyciągnąć klientów. To nieprawdopodobne, ale nadal pamiętam ten zapach świeżego chleba z dzieciństwa. Niestety już go tam nie ma…
Obraz tego, do czego się chce wrócić, jest często zupełnie inny niż to, do czego się wraca.
Zgadza się. Kiedy się wraca do krainy z dzieciństwa – ona już nigdy nie jest taka sama i taki powrót powoduje rozczarowanie. Lepiej więc patrzeć w przyszłość, a nie w przeszłość, aczkolwiek nie do końca. Coraz częściej interesuję się przeszłością mojej rodziny, bo jest niezwykła ze względu na mieszankę narodowościową. Mój pradziadek Robert Berger był Niemcem, ale ożenił się z Polką i wychował swoje dzieci w miłości do Polski. Mój dziadek Tadeusz Penderecki pochodził z dzisiejszej Ukrainy, a jego mama była Ormianką. Moja Mama Barbara Penderecka-Piotrowska ma zatem mieszankę krwi polskiej, niemieckiej i ormiańskiej, podobnie jej jej brat, kompozytor Krzysztof Penderecki i moje pokolenie rodziny (trzy siostry: Dorota Buliszak,Katarzyna Zieniewicz, Monika Piotrowska i brat Jarosław Piotrowski). Podczas I wojny światowej czterech moich wujków zgłosiło się do polskich legionów, aby walczyć z Rosjanami. Jeden z nich, 18-letni Stanisław Berger zginął na Wołyniu. W czasie II wojny światowej pradziadek Robert Berger, który był dyrektorem banku w Dębicy, nie chciał podpisać Reichslisty i spalił swoje dokumenty. Jeden jego syn, Stefan – podporucznik – został aresztowany i zakatowany przez nazistów na Pawiaku. Drugi syn, Mieczysław Berger był majorem, szefem sztabu we Lwowie i został zamordowany w Katyniu. Jego żonę Stefanię razem z synami wywieziono na Sybir. Potem przez Afrykę razem z Armią Andersa powędrowała do Cardiff w Anglii. Tam pozostała do śmierci, ale swoje prochy kazała przywieźć do Polski, do rodzinnego Konina. Trzeci brat, Józef Berger był kapitanem Wojska Polskiego, walczył pod Monte Cassino i wrócił na piechotę do Polski. Był tak wyniszczony, że własna matka go nie poznała. Czwarty brat, Eugeniusz Berger był lekarzem w Mielcu i w czasie wojny opatrywał partyzantów polskich w lesie.
Krewni mojego Ojca Janusza Piotrowskiego herbu Korwin pochodzili nie tylko z Polski, ale też z Austro-Węgier i dzisiejszej Litwy, jednak mój dziadek Antoni i pozostali antenaci byli od kilkuset lat warszawiakami, podobnie jak mój wujek Jan Nowak-Jeziorański, słynny Kurier z Warszawy, którego mama Elżbieta z Piotrowskich była siostrą mojego pradziadka. Kamień z wyrytym jej imieniem i nazwiskiem znajduje się na terenie naszego rodzinnego grobowca na Powązkach. Niemcy aresztowali mojego dziadka Antoniego za udział w Powstaniu Warszawskim oraz działalność w AK (organizował konspiracyjne spotkania m.in. z generałem Grotem-Roweckim przy ulicy Hożej, na rogu Placu Trzech Krzyży w Warszawie, w swoim mieszkaniu) i zamordowali go w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. Jego brat Janusz był oficerem AK, zabitym w czasie Powstania Warszawskiego. Wtedy też mieszkanie rodzinne zostało zdewastowane przez nalot bombowy. Moja babcia Kazimiera Piotrowska wraz z moim ojcem, stryjem Wojtkiem i ciocią Małgosią mieszkali w niej na 3. piętrze. Mój ojciec tak się przestraszył bomby, która zniszczyła mieszkanie, że przestał mówić na kilka miesięcy. Rodzina uciekła wtedy z Warszawy i przeniosła się do Bielska-Białej. W czasie długiej wędrówki na południe Polski zgubił się Wojtek. Odnalazł się dopiero po kilku miesiącach. Historia mojej rodziny jest dosyć dziwna i skomplikowana. Może dlatego ja jestem takim niespokojnym duchem. Ciągle mnie dokąś ciągnie i często podróżuję.
Czy są miejsca w Polsce, na świecie, które chętnie Pan odwiedza?
Warszawa jest takim miejscem, które mnie pociąga i fascynuje. Mam tam wujka Wojtka Bergera z liczną rodziną, a także wspaniałych przyjaciół: aktorkę Joannę Budniok-Feliks z mężem Januszem, córkami i pieskami. Uwielbiam Stare Miasto i Powiśle, gdzie ostatnie lata życia spędził mój wujek Jan Nowak-Jeziorański. Lubię Krakowskie Przedmieście, zwłaszcza zimą, gdy całe jest udekorowane świątecznie. Natomiast w lecie na Nowym Świecie i w bocznych uliczkach siedzą setki ludzi przy kawiarnianych stolikach, ustawionych na chodnikach. Ma to niesamowity urok, zwłaszcza w godzinach wieczornych. Lubię też ogromnie Salę Kongresową, w której Gliwicki Teatr Muzyczny pokazuje gościnnie swoje najlepsze spektakle. Miałem też okazję kilka razy prowadzić tam koncerty, organizowane przez Barbarę Kaczmarkiewicz. To wielkie przeżycie – ta sala ma dla mnie szczególne znaczenie. Warszawa jest moim ulubionym miejscem, ale jednak nie chciałbym się przenieść tam na stałe. Lubię także Wrocław (mam tam rodzinę), Kraków (gdzie mieszkają Elżbieta i Krzysztof Pendereccy oraz ich dzieci), Sopot (gdzie lubię z rodziną spędzać wakacje), Krynicę-Zdrój (gdzie w pięknym otoczeniu drzew i wzgórz mieszka moja siostra Dorota Buliszak z mężem Jurkiem), Rzym, Florencję, Majorkę (kolejne ulubione miejsce wakacyjne) i Paryż (w którym mieszka moja ciocia Elżbieta Keler). Odwiedzam Kanadę, bo tam przeniosła się 20 lat temu moja siostra Kasia Zieniewicz. Mieszka tam z mężem Jurkiem i cudownymi córeczkami Natalką i Izabelką. Często podróżuję po Europie. Najbardziej fascynuje mnie połączenie tradycji z nowoczesnością. Na przykład w tym roku będę spędzać Święta Bożego Narodzenia w Berlinie. Uwielbiam atmosferę tego miasta, które jest nowoczesne, ale równocześnie zapatrzone w tradycję. Zniszczony w czasie wojny Potsdamer Platz został odbudowany w nowoczesnym stylu. To jest dla mnie fascynujące miejsce także ze względu na to, że tam przebiegała granica, był mur oddzielający Wschód od Zachodu. Stanęły tam budynki ze szkła i stali, zaprojektowane przez najlepszych światowych architektów. Tam skupia się życie. Tam są restauracje, kawiarnie, kina. Obok tego placu znajduje się wiele galerii sztuki, jest Filharmonia Berlińska – kultura na najwyższym poziomie. Mam też sentyment do berlińskich oper oraz słynnej ulicy Kurfürstendamm z luksusowymi sklepami i hotelami. Oprócz Berlina lubię Poczdam (niem. Potsdam), który pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Mój tata pracował przez prawie 20 lat w Niemczech, więc bardzo często jeździliśmy tam z mamą. Pamiętam wspaniałe parówki (niem. Rostbratwurst), kupowane za jedną markę na ulicy i pamiętam rewelacyjne ciepłe ciasta biszkoptowe z wiśniami. Mimo że moja rodzina bardzo ucierpiała w czasie II wojny światowej, przyjeżdżając do Niemiec nie mogę i nie chcę rozpamiętywać przeszłości. Już 6 razy prowadziłem polsko-niemieckie warsztaty dziennikarstwa telewizyjnego. Uwielbiam młodzież niemiecką. Może przodkowie tych młodych osób walczyli przeciwko moim przodkom, ale to już przeszłość. Wojna to bardzo skomplikowana rzecz. Wierzę, że bardzo wielu Niemców nie wiedziało, co się dzieje w Auschwitz. Nie ujawniano tego, gdyż przez cały czas istniała propaganda sukcesu.
Jest Pan za stworzeniem w Ruinach Centrum Sztuki i Teatru. Jak powinny, Pana zdaniem, zostać odbudowane?
Powinny pozostać wizualnie podobne do tego stanu, jaki jest obecnie, ale równocześnie chciałbym, żeby miały wszelkie znamiona nowoczesnego teatru. A zatem nie chcemy żadnych pluszowych foteli i pięknej aksamitnej kurtyny, nie chcemy złoceń, ani kryształowych żyrandoli… Ma być pewna surowość tego miejsca. Kilka lat temu okazało się, że podłoga, na której siedziała widownia, zagrażała bezpieczeństwu. Nie mogliśmy pozwolić, by doszło do katastrofy. Trzeba było wzmocnić ją także od dołu żelbetonem. Zdaję sobie sprawę, że to nie wygląda ładnie – podziemia częściowo utraciły swój urok. Z drugiej jednak strony Ruiny są uratowane i bezpieczne dla ludzi.
Dlaczego trwający od lat remont Ruin nie został zakończony?
Nigdy nie było na to wystarczająco dużo pieniędzy, mimo iż Fundacja Odbudowy Ruin Teatru Miejskiego robiła, co mogła, aby to miejsce ratować i przywrócić dla kultury. Teraz fundacja już nie istnieje. Poprzednie projekty przebudowy Ruin, skądinąd bardzo ciekawe, są już niestety nieaktualne. Po wejściu do Unii Europejskiej trzeba dopasowywać się do zaostrzonych przepisów. Będziemy musieli ogłosić konkurs, ale na to potrzebne są fundusze. Prezydent Gliwic Zygmunt Frankiewicz obiecał, że znajdą się na to środki w budżecie miasta. Procedury składania wniosków o dotację z Unii Europejskiej są bardzo skomplikowane, ale już rozpoczęliśmy starania, których efekt będzie widoczny dopiero za kilka lat. Na przebudowę i rozbudowę Victorii potrzebne będzie kilkadziesiąt milionów złotych, jednak na tym etapie nie dla się podać dokładnych kwot… Tam nie ma stałego oświetlenia, sztankietów teatralnych, ogrzewania, odpowiednich garderób, zaplecza, jest za to wilgoć, którą bardzo trudno będzie zlikwidować. Chcielibyśmy mieć tam mobilną widownię i scenę obrotową.
Jest Pan laureatem wielu nagród i odznaczeń, w tym Glorii Artis, przyznanej przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nagrody Prezydenta Gliwic w dziedzinie twórczości artystycznej, a ostatnio Pana przedsięwzięcia artystyczne doceniono również na Polonijnym Festiwalu Multimedialnym „Polskie Ojczyzny 2011”, przyznając Panu nagrodę w kategorii Filmy Dokumentalne.
Bardzo cieszę się z tej nagrody za reżyserię filmu „Gliwickie lata Tadeusza Różewicza”. Dokument wyprodukował Gliwicki Teatr Muzyczny z dyrektorem Pawłem Gabarą na czele, a sfinansował tę produkcję gliwicki samorząd. W moich dokumentach zwykle staram się pokazać człowieka-artystę. Jest to mniej popularne na festiwalach i rzadziej przyznawane są nagrody za takie filmy. Miałem problemy z namówieniem Różewicza na wywiad. Przeżył tragedię rodzinną: w ciągu jednego miesiąca zmarł jego brat, wybitny reżyser filmowy Stanisław Różewicz i jego syn, poeta i reżyser teatralny Jan Różewicz. Musiałem długo czekać. Razem ze współscenarzystką Marią Dębicz i operatorem filmowym Mieczysławem Chudzikiem realizowałem film w Polsce, ale także w Berlinie, Pradze, Budapeszcie, Florencji – ciągle czekając, kiedy Różewicz wreszcie się zgodzi. No i po prawie roku nastąpił ten moment. Co najważniejsze, udało mi się pokazać uśmiechniętego Różewicza, który opowiadał anegdoty przy rodzinnym stole, wspominając czasy gliwickie razem z żoną Wiesławą i synem Kamilem. Ten film był prezentowany w 3 ogólnopolskich kanałach TVP, a także na festiwalach w Polsce oraz na pokazach specjalnych w Berlinie, Edmonton i Wiedniu. Niedawno wydał go też na DVD „Tygodnik Powszechny” w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy.
Niedawno ukończył Pan film „Oskarowe kostiumy Barbary Ptak”. Skąd pomysł, zrealizować dokument o osobie tworzącej kostiumy?
Kiedy w stanie wojennym oglądałem kostiumy Anny Dymnej i Aleksandry Śląskiej w serialu Janusza Majewskiego „Królowa Bona”, byłem nimi zachwycony. Po latach dowiedziałem się, że kostiumy te robiła właśnie artystka ze Śląska – Barbara Ptak. Ona też współtworzyła z Andrzejem Wajdą „Ziemię obiecaną”. To genialny film, który absolutnie zasługiwał na Oskara. Basia projektowała też kostiumy do „Nocy i dni”, „Faraona” czy „Perły w koronie”. Cztery polskie produkcje, w których brała czynny udział, zostały nominowane do Oskara. Dokument o oskarowych kostiumach współtworzyłem z Ewą Niewiadomską, Mieczysławem Chudzikiem, Norbertem Rudzikiem, Jakubem Lewandowskim, Adamem Łukaszkiem i cudowną kilkunastoosobową ekipą TVP Katowice, spełniającą wszelkie moje fanaberie. Tym razem mieliśmy duży budżet dzięki wsparciu Miasta Katowice, Instytucji Filmowej „Silesia-Film” oraz TVP 2. Z Basią mam też związki teatralne. Najpierw osobiście poznałem ją w chorzowskim Teatrze Rozrywki jako żonę słynnego śpiewaka Stanisława Ptaka. W 1998 roku dyrektor GTM Paweł Gabara zaprosił ją do produkcji „Orfeusza w piekle”, natomiast „Wiedeńską krew” i „Hello, Dolly!” artystka realizowała w latach 2002-2003, kiedy już byłem w Gliwicach kierownikiem artystycznym. Wszystkie trzy tytuły są do dziś w naszym repertuarze. Pamiętam, jak pojawiłem się z dyrektorem Gabarą i z panią reżyser Marią Sartovą w mieszkaniu Barbary w Katowicach (obecnie Muzeum Barbary i Stanisława Ptaków przy ulicy Kopernika 11). Basia rozłożyła na wielkim łóżku wszystkie projekty do „Hello, Dolly!”, które były tak piękne jak obrazy, jakie można powiesić w galerii czy muzeum. Ta wybitna artystka realizowała przedstawienia w wielu miastach Polski, ale także we Włoszech i w Niemczech. Niedługo będzie współtworzyć projekt polsko-włoski, dotyczący królowej Bony, a na inaugurację sezonu 2012/2013 w Gliwickim Teatrze Muzycznym zrobi kostiumy do „Nocy w Wenecji” Johanna Straussa.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Maya M. Kowalczyk
* Krzysztof Korwin Piotrowski (ur. 24.11.1968 r. w Dębicy) – polski reżyser i scenarzysta filmowy. Dziennikarz i reżyser, związany z katowickim ośrodkiem Telewizji Polskiej od 1992 r. Przez 9 lat miał tam autorski program Teatromania. Twórca kilkuset audycji, emitowanych na antenie regionalnej i ogólnopolskiej. Scenarzysta i reżyser widowisk telewizyjnych oraz filmów dokumentalnych: Z Gliwic do Paryża – Wojtek Pszoniak (TVP 2), Warszawa Jana Nowaka-Jeziorańskiego (TVP 1), Czarownik z Janowa – Teofil Ociepka (TVP Polonia), Gliwickie lata Tadeusza Różewicza (TVP 2, scenariusz z Marią Dębicz), Oskarowe kostiumy Barbary Ptak (TVP2, scenariusz z Ewą Niewiadomską), Roland Topor (TVP Kultura), Wenezuelska Polonia (TVP Polonia), Teatr Jerzego Moskala (TVP Katowice). Kierownik artystyczny Gliwickiego Teatru Muzycznego od 2001 r. Autor scenariuszy spektakli:Mickiewicz, Anna Kareniana wg. Lwa Tołstoja, Wakacje Don Żuana na motywach Mieszczanina szlachcicem i Don Juana Moliera. Od 2003 roku współpracuje z Żorską Orkiestrą Rozrywkową Lothara Dziwoki jako menedżer i konferansjer. Współpracuje także z Kwartetem Śląskim i festiwalem Mikołowskie Dni Muzyki, prowadząc koncerty muzyki poważnej. Kilkakrotnie występował w Sali Kongresowej w Warszawie. Realizator (z Anną Siwczyk) widowisk muzycznych Wiedeń moich marzeń i Europa moich marzeń. Współautor (z Marcinem Herichem) scenariusza i inscenizacji widowiska plenerowego – produkcji festiwalowej Tsunami. Reżyser musicalu Janusza Kohuta Szczęśliwi ludzie w Bielskim Centrum Kultury. Współtwórca (z Anną Siwczyk) inscenizacji spektaklu Merlin, którego premiera do muzyki Jürgena Schmitta odbyła się w ramach Festiwalu Muzyki Współczesnej na scenie Theater Bibrastrasse w Würzburgu. Współpracował przy produkcjach Gliwickich Spotkań Teatralnych: Dialog Leszka Mądzika i Medea w kąpieli Krzysztofa Zarębskiego.
W czerwcu 2011 roku został uhonorowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Brązowym Medalem “Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, zaś we wrześniu tego samego roku otrzymał Nagrodę Prezydenta Miasta Gliwice w dziedzinie twórczości artystycznej za rok 2010. Ponadto na VI Polonijnym Festiwalu Multimedialnym „Polskie Ojczyzny 2011” w Częstochowie Krzysztof Korwin Piotrowski otrzymał II nagrodę w kategorii filmów dokumentalnych za reżyserię Gliwickich lat Tadeusza Różewicza.